„Panta rhei” w Jezierzycach 24 lipca 2020
WŚ nr 8/01
Na południowo - zachodnich krańcach gminy Śmigiel odkrywam uroczy zakątek. Zarówno mieszkająca tu ludność ze swą frapującą legendą o diable, jak też te kilkanaście budynków, które malowniczo przycupnęły nad brzegiem jeziora, zachęcają, by poznać go bliżej.
Jezierzyce - wieś wymieniana w źródłach już od 1356 roku. Dociekania na temat, czy wieś wzięła swoją nazwę od jeziora, nad którym leży, czy od nazwiska właścicieli, mądrzejszym od siebie zostawiam. Faktem jest jednak, że pod koniec XIV w. stanowiła własność Jezierzyckich. Po nich źródła wymieniają jeszcze kilku kolejnych właścicieli, aż po osiadłą w Wonieściu niemiecką rodzinę von Vedemeyerów, którzy dziedziczyli Jezierzyce od 1887 roku. W okresie międzywojennym gospodarstwo specjalizowało się w reprodukcji nasion buraczanych. Administrator, który w imieniu właścicieli zarządzał majątkiem w Jezierzycach, nazywał się Schwerdtfeger. Dobrym był człowiekiem, pomagał biednym, w ciężkich chwilach niejedną rodzinę obdarował rybami z jeziora - powiadają starsi mieszkańcy. Stoi jeszcze, zachowany w dobrym stanie, jego dworek administratora, wzniesiony około połowy XIX wieku. Pod koniec wojny zarządca wyjechał do Niemiec. Już nie żyje, ale jego potomkowie odwiedzają Jezierzyce.
Obecnie dwór daje schronienie trzem rodzinom. 80 - letnia dziś pani Franciszka Wojtaszek zamieszkała tu z rodziną w latach 60 - tych, kiedy sprowadziła się do Jezierzyc. Mąż był brygadzistą w tutejszym PGR. Sama też pracowała dorywczo. Wychowała siedmioro dzieci i dwoje wnuków, którym przyszło matkować. Z Ochrony Zabytków chwalą, że dobrze opiekuje się dworkiem. A był swego czasu kierownik PGR, który chciał go zburzyć, odgrażał się, że zepchnie wszystko do jeziora - rysy p. Franciszki tężeją na to wspomnienie.
Z dawnego zespołu dworskiego zachowała się też murowana piwniczka z fragmentem kamienno - ceglanego ogrodzenia. Jeszcze kilka lat wstecz wejście do niej wieńczyły autentyczne dwuskrzydłowe drzwi. Dziś piwniczka, przechowując zapasy warzyw, po części nadal spełnia swoją rolę, ale z dawnego wejścia pozostała tylko ruina. Ocalała też część budynków z dawnej zabudowy podwórza (stodoła, stajnia, obora, kuźnia), które w większości zostały jednak przebudowane. Obecnym właścicielem tychże zabudowań gospodarczych jak i podworskiego parku o powierzchni 1,5 ha jest Gospodarstwo Rolne: Wonieść Sp. z o.o. Na fermie w Jezierzycach hoduje się świnie, bydło opasowe, ale głównie bydło mleczne. Wzmianka o rogaciźnie nieuchronnie przywodzi na myśl bohatera jezierzyckiej legendy. Jedna z wierzb nad jeziorem mieściła ogromną dziuplę. Gnieździło się w niej przebiegłe czarcisko. Kiedy dziedzic tutejszego majątku postanowił zbudować most nad kanałem łączącym dwa jeziora - Jezierzyckie i Wonieskie, co w tamtych czasach nie było sprawą łatwą, diabeł zaoferował swoją pomoc, stawiając jednak warunek: w ciągu nocy zbuduje most, w nagrodę jednak obejmie władze nad pierwszym człowiekiem, który po nim przejdzie. Dziedzic rad nie rad zgodził się poświęcić duszę nieszczęśnika, który jako pierwszy most przekroczy i układ przyjął. Diabeł zakasał rękawy i dalejże brać się do roboty. Już prawie się udało, niósł już ostatni kamień, gdy... zapiał pierwszy poranny kogut! Moc czartowska prysła, nie dokończywszy mostu uciekł, porzucając kamień na polu. Potężny, o obwodzie około 13 metrów, leży tam do dziś, na południe od wsi, nazywany Diabelskim Kamieniem. Naukowcy mogą sobie utrzymywać, że to tylko zwykły gruboziarnisty granit, naniesiony w wyniku działania lodowców głaz narzutowy. Ja wolę zawierzyć legendzie i mieszkańcom, którzy mówią, że jeśli zapukać w kamień w dwóch szczególnych miejscach (ślady stóp diabła), to słychać odgłos, jakby kamień w środku był pusty. Budowę mostu dokończyli potem ludzie i nazwali go Czarcim Mostem. Stawiany z takim mozołem, znalazł się pod wodą w 1982 roku, kiedy budowa zbiornika połączyła obydwa jeziora. Przy niskim piętrzeniu wód można jeszcze było niekiedy zobaczyć jego zarysy. Dziś jego szczątki spoczywają na dnie jeziora, zarosła też chaszczami ścieżka doń prowadząca.
Zbiornik Retencyjny Wonieść budowano pieczołowicie przez 4 lata (1978 - 1982). Oprócz J. Wonieskiego i J. Jezierzyckiego objął on piętrzenie wód jezior Wojnowickiego, Witosławskiego i Drzeczkowskiego. Po jego zakończeniu jeziora Wonieść (120 ha) i Jezierzyce (60 ha) praktycznie stanowią jedno wielkie rozlewisko. Przedsięwzięcie zapewne pożądane, jeśli chodzi o poprawę stosunków wodnych w tym rejonie, spowodowało pewne przekształcenie i dewastację krajobrazu. Wycięto znaczne połacie lasu, obnażono linię brzegową jezior, pod wodą znalazły się znaczne obszary łąk, wyginęły pewne gatunki roślin. W obrębie zbiornika utworzono 138 ha stawówrybnych. Ich właścicielem jest Gospodarstwo Rybackie Skarbu Państwa w Osiecznej. Wykupienie karty wędkarskiej na jeden sezon kosztuje około 250 zł. Słyszę niezadowolone głosy wędkarzy, że jest ona jedną z najdroższych, a łowiska są słabo zarybiane przez właścicieli. Spośród licznych gatunków ryb zamieszkujących wody Jeziora Jezierzyckiego, wędkarze wymieniają takie frykasy jak: szczupak, sandacz, węgorz, karaś, leszcz, okoń.
Wędkowanie stwarza dobre warunki, aby przyjrzeć się tutejszemu ptactwu. Jednym z najliczniejszych ptaków jest łyska - czarny ptak z białą płytką na czole. Po wodach jeziora pływają też różne gatunki kaczek, grupki gęsi gęgawych, łabędzie, na piaszczystych brzegach gnieżdżą się rybitwy rzeczne. Przy odrobinie szczęścia ujrzymy mewy śmieszki. Jezioro, oglądane z różnych punktów obserwacyjnych, ukazuje odmienne oblicza. Niedaleko Czarciego Mostu z lustra wody wystają jeszcze wierzchołki drzew. Jezioro w tym miejscu wydaje się tajemnicze i trochę złowrogie. Od strony parku dworskiego w kierunku Wonieścia, rozległa tafla wody otoczona wianuszkiem przybrzeżnych trzcin czaruje swoim romantyzmem. Jeśli spojrzymy na cumujące przy brzegu łódki i widoczne naprzeciw zarysy plaż Dębca, jawi nam się jezioro rybaków i letników. Pierwszy camping w Jezierzycach stanął w latach 70 - tych. Dziś doliczyłam się ich kilkanaście. Latem wieś ożywa. Wyżej wspomniane walory przyciągają turystów, tych jednodniowych i tych na dłużej. Kiedy pytam miejscowych, czy nie przeszkadza im ten najazd obcych, oponują - Przynajmniej jest na wsi wesoło. Przeciwieństwa się uzupełniają. Letnicy przyjeżdżają tu skuszeni ciszą i spokojem, zaś mieszkańcy małej wsi łakną odmiany, chcą oglądać nowe twarze.
Jezierzyce zamieszkuje 110 osób. Aż do początku lat 90 - tych większość mieszkańców znajdowała zatrudnienie w folwarku Jezierzyce, należącym do PGR Stare Bojanowo. PGR zapewniało pracę, mieszkania i całkiem niezłe świadczenia socjalne. Sytuacja się zmieniła, kiedy ogłosiło upadłość.
W grudniu 1992 roku jego własnośćprzejęła Agencja Rolna Skarbu Państwa, wydzierżawiając bądź sprzedając poszczególne dobra prywatnym właścicielom, w tym folwark Jezierzyce. Wspomniane już Gospodarstwo Rolne Wonieść Sp. z o.o. zatrudnia zaledwie kilku z miejscowych mieszkańców. Pozostali musieli szukać pracy poza Jezierzycami. Znaczną grupę - 20% tutejszej społeczności - stanowią ludzie starsi, utrzymujący się z emerytury czy renty. Młodzież, która stanowi 18%, uczy się, dojeżdżając do szkół w Kościanie, Lesznie i Nietążkowie albo regularnie odwiedza urzędy pracy, szukając zatrudnienia. Nieliczni, którym udało się znaleźć pracę, są szczęśliwcami. Chluba i przyszłość wsi - dzieci, stanowią największą, 25% grupę mieszkańców.
Istnieje linia komunikacyjna łącząca Jezierzyce z Kościanem i Lesznem. Liczba kursów autobusów jest jednak skromna, mieszkańcy zdani są więc na własne środki lokomocji.
Wieś oddalona od centrum gminy - Śmigla około 15 km, nie czuje się zapomniana przez władze. Rolę łącznika pełni pan Ryszard Śniady - sołtys wsi. 50 - letni p. Ryszard ma dwie pasje: hoduje gołębie i jako „zapalony” kibic żużlowy jest wierny Unii - Leszno. Z funduszy odpisów wiejskich wyremontowano salę z zapleczem gospodarczym, w której można teraz robić przyjęcia na około 30 osób. Przy sali zbudowano imponujący taras do potańcówek. Ogrodzono siatką posesje mieszkalne od strony ulicy. Wymieniono na nowe przyłącza wodne do poszczególnych domostw. Telefonizacja gminy objęła też Jezierzyce. Organizowane tu każdego roku zabawy dożynkowe stały się już tradycją. Swego czasu zabawą honorowano też Dzień Kobiet w Jezierzycach. Z paniami bowiem żartów nie ma, stanowią wszak przeważającą liczebnie część społeczności (na 110 mieszkańców - 61 kobiet, 49 mężczyzn). Uroczyście obchodzi się też Dzień Dziecka. Ostatnio z tej okazji boisko do gry w piłkę zostało wyposażone w siatkę i bramki. Planuje się jeszcze sporo zrobić, aby osłodzić życie mieszkańcom. Tak jak wszędzie bowiem, trosk i kłopotów tu nie brakuje. Diabeł z dawnej legendy skoro zakład przegrał, jako poczciwe, szanujące się czarcisko, winien z honorem opuścić te strony i na zawsze usunąć się z oczu mieszkańcom. Tymczasem jeszcze teraz potrafi zakręcić ogonem, wyrżnąć kopytem i nieźle namieszać tutejszej ludności. A już z panem Arkadiuszem obszedł się z iście szatańską perfidią. Latem 1992 roku z tej samej skarpy skakało do wody wiele osób. Nikomu nic się nie stało. Dla pana Arkadiusza Cypriana skończyło się to poważnym uszkodzeniem kręgosłupa i życiem na wózku inwalidzkim. Doświadczenie uczy, że za wszystko trzeba płacić. Czy jednak cena, jaką przyszło panu Arkadiuszowi okupić swój przeogromny talent malarski nie jest za wysoka? Nie licząc początków, kiedy uczył się malarskiego rzemiosła, 27 -letni artysta maluje od 1999 roku. Dotychczasowy dorobek pod względem liczby namalowanych obrazów sięga 80 sztuk. A maluje pan Arkadiusz ślicznie. Jego obrazy o ciepłych barwach urzekają i przyciągają z magnetyczną siłą. Na swoim koncie ma już kilka indywidualnych wystaw. Ta ostatnia, we Włoszakowicach, miała bardzo uroczystą oprawę. Towarzyszyły jej dwa zespoły muzyczne, przyjęcie na 80 osób itd. Sam artysta twierdzi, że wystawy, czy też może same ich otwarcia, go peszą, ale też dają satysfakcję, dowartościowują. Przy okazji można sprzedać obrazy i trochę zarobić. Materiały malarskie - płótno, farby, pędzle sporo kosztują. Tym bardziej, że jak twierdzi pan Arek, prawo popytu i podaży nie ominęło i tej dziedziny. Tubka tej samej gatunkowo farby, koloru najczęściej używanego, kosztuje o wiele więcej od tej z kolorem używanym w ilościach znikomych. Mam szczęście być posiadaczką dwóch prac artysty, nabytych podczas śmigielskiej wystawy. Pytam więc, czy trudno mu się z nimi rozstawać, czy pamięta wszystkie swoje prace? Cały swój dorobek p. Arkadiusz skrzętnie utrwala w postaci zdjęć. Album z nimi sprawia imponujące wrażenie, aż trudno się od niego oderwać. Kiedy namalowany obraz powisi trochę na ścianie, opatrzy się - mówi pan Arek, a przecież przybywają nowe, choć z niektórymi żal się rozstawać, jak chociażby z „Lasem”. Ten obraz uważa artysta za swój najlepszy. Kupił go pewien Holender, jako prezent na otwarcie nowej szkoły. Kupujący nabywają obrazy na wystawach, ale też przyjeżdżają do domu. Swego czasu pan Arek namiętnie malował wiatraki. Z 28 ich malarskich ujęć został tylko jeden. Najwyraźniej odpowiadały gustom nabywców. Dobrze sprzedają się też motywy kwiatowe. Kiedy p. Arkadiusza nachodzi natchnienie - ten szczególny stan gotowości artysty do pracy twórczej, potrafi namalować kilka obrazów w ciągu miesiąca. Są jednak okresy przerwy, odpoczynku. Wtedy w ogóle nie sięga po pędzel. W chwili odwiedzin artysta ma u siebie około 20 obrazów. Byłaby z tego niezła wystawa. Wszystkie kuszą swą urodą i radują oczy. Jest wśród nich obraz ostatnio namalowany, pod jeszcze roboczym tytułem „Żaglówki”. Są „Góry” - też bardzo piękne. Rozmawiać z panem Arkadiuszem o malarstwie, jego obrazach, ale też ogólnie o życiu można by godzinami. Jest bowiem bardzo miłym, młodym człowiekiem, bez specjalnych kaprysów przypisywanych niekiedy ludziom talentu. Niestety czas ucieka, a trzeba sprawdzić, co ciekawego jeszcze kryją Jezierzyce.
Miejsce u zbiegu dróg na Zygmuntowo i Karmin wprawia w niejakie pomieszanie. Czyżby następny z obrazów pana Arka? Nie, to stary, rozłożysty dąb szypułkowy o obwodzie pnia 4,50 m, kształtnej, rozłożystej koronie, z pniem lekko przechylonym, jakby kłaniał się na pożegnanie wyjeżdżającym ze wsi. Dwaj młodzi mieszkańcy Jezierzyc, Piotr i Kamil z owczarkiem collie, bezpańskim wsiowym łazęgą, poproszeni, aby pozowali do zdjęcia, zgodzili się stanąć pod dębem. W porównaniu z jego potęgą wyrośnięte przecież chłopaki sprawiają wrażenie liliputów.
Stoi we wsi, zbudowany z cegły, tak dawno, że już nawet nie wiadomo kiedy, sędziwy staruszek - piec chlebowy. Pogodził się biedny ze starą maksymą: „Panta rhei” - wszystko płynie, przemija, czasy się zmieniają. Nie ma więc za złe zabieganym tutejszym gospodyniom, że zapomniały o nim zupełnie, a chleb kupują w miejscowym sklepie państwa Witomskich. Choć nie tak pyszny i pachnący, jaki sam kiedyś wypiekał, to przecież o niebo lepszy od tego, który kupują mieszkańcy wielkich miast w swoich supermarketach. Tego by już nawet on - wyrozumiały, sędziwy starzec - nie zniósł.
Tekst: Kazimiera Styzińska
Po Jezierzycach - rodzinnej wsi oprowadzała - Genowefa Pietrzykowska